Rawki i bezgraniczny szlak graniczny

Wyprawa na Małą i Wielką Rawkę to pozycja obowiązkowa na liście każdego szanującego się łowcy krajobrazów w Bieszczadach. Z grani tej rozciąga się jedna z najpiękniejszych panoram. My wyprawę przedłużyliśmy o wejście na Krzemieniec, na którym łączą się granice Polski, Ukrainy i Słowacji.

Trójstyk granic był zaledwie połową trasy, bo zawędrowaliśmy jeszcze dalej. Szlakiem wiodącym wzdłuż granicy ze Słowacją zdobyliśmy po kolei: Kamienną (1199 m n.p.m.), Hrubki (1186 m n.p.m.), Czerteż (1071 m n.p.m.), Borsuka (991 m n.p.m.), Czoło (1159 m n.p.m.), Riabą Skałę (1191 m n.p.m.), Paportną (1198 m n.p.m.) oraz Jawornik (1021 m n.p.m.). Uff! Nietrudno zgadnąć, że to wycieczka, na którą trzeba przeznaczyć cały dzień. Wymaga zatem dobrej kondycji i jeszcze lepszych butów. Satysfakcja ogromna, wrażenia bezcenne. Pisząc to, aż uśmiecham się do swoich wspomnień.

Startujemy z Przełęczy Wyżniańskiej, na którą dostajemy się busem z Wetliny. Szeroką drogą, pośród łąk zielonych, wędrujemy do Bacówki pod Małą Rawką. Już teraz zatrzymujemy się co chwilę, by robić zdjęcia. Strach pomyśleć, co będzie się działo wyżej! Aparat się zagrzeje. Uwieczniamy królową Tarnicę (na wprost), pasmo graniczne (po prawo) i zbocza Połoniny Caryńskiej (po lewo). W schronisku czeka na nas ostatnia w tym rejonie toaleta oraz… kot. Wypisz, wymaluj – ryś, z tą różnicą, że zajadał trawę.

Zielona farba wiedzie nas dalej. Według szlakowskazu czeka nas godzinny marsz na Małą Rawkę. Mijamy mostek przerzucony nad malowniczym wąwozem. Pierwszy etap wyprawy to wędrówka przez las bukowy. Najpierw łagodnie, jednak potem robi się dość stromo, jak na bieszczadzkie warunki, oczywiście. Do pokonania mamy kilka odcinków drewnianych stopni. Towarzyszą nam tabliczki ścieżki przyrodniczej pod szyldem jarzębiny. To dzięki nim momentami jestem erudytką. Oto przykład. Górną granicę lasu w Bieszczadach tworzy buczyna karpacka, zwana tez krzywulcową. Zajmuje ona dość duże powierzchnie, gdyż Rawki nie były tak intensywnie wykorzystywane pastersko jak np. Połonina Caryńska.

Ostatni odcinek przed osiągnięciem celu wiedzie prosto w górę po drewnianych stopniach. Zaiste Hiszpańskie Schody to są. Szczyt Małej Rawki (1267 m n.p.m.) to doskonały punkt widokowy na Połoninę Wetlińską, Caryńską oraz Tarnicę. Stąd można, zielonym szlakiem, wiodącym pasmem Działu, dotrzeć do Wetliny w 2 i pół godziny, jeśli wierzyć szlakowskazom. To nasz plan na bliżej nieokreśloną przyszłość. 

Wróćmy jednak do teraźniejszości i na żółty szlak w kierunku Wielkiej Rawki. Łatwo ją rozpoznać po obelisku, który się na niej znajduje. Trasę pokonujemy w około 20 minut. Jest to jeden z piękniejszych odcinków wyprawy. Ścieżka biegnie otwartą granią. Wokół zielony bezkres gór. Jak okiem sięgnąć, falujące grzbiety. Taki widok kradnie serce. A my prawie płaską drogą (bez serc, bo nam je skradziono) docieramy pod wysoki betonowy słup, obelisk, który tak naprawdę jest znakiem geodezyjnym, położonym 5 metrów niżej niż wierzchołek Wielkiej Rawki. Możemy stąd podziwiać panoramę całych Bieszczadów Wschodnich.

Jeszcze kilka minut marszu i jesteśmy na właściwym wierzchołku Wielkiej Rawki (1304 m n.p.m.), zaliczanej do Diademu Polskich Gór. Miejsce jest zabezpieczone drewnianymi balustradami. Są ławki, na których można przysiąść i podziwiać. Z Wielkiej Rawki w kierunku północnym rozciąga się widok na pasmo Połoniny Wetlińskiej, Caryńskiej, Szerokiego Wierchu, gniazdo Tarnicy oraz Halicz (w rolach głównych). Dalej widać Bieszczady Wschodnie z Pikujem. Stąd też można zobaczyć rozległą Puszczę Bukową pod Krzemieńcem (Kremenarosem), Kamienną i Borsukiem. Właśnie tam idziemy, południowym zboczem wzdłuż granicy polsko-ukraińskiej.

Według planu na Krzemieniec czeka nas 45 minut marszu, na Czerteż – 1 h 30 minut, a na Riabą Skałę – 3 h 15 minut. Towarzyszy nam kolejna ścieżka przyrodnicza, tym razem z niedźwiedziem. Co ja bym bez tych ściągawek zrobiła! Jak głosi tabliczka, kołyszą się na wietrze traworośla trzcinnika owłosionego, przy ścieżce rośnie śmiałek darniowy. Niski drzewostan tworzą jawory, buki z niewielką domieszką jarzębiny

Na Krzemieniec/Kremenaros wiodą nas słupki graniczne z Ukrainą i niebieska farba. To pierwszy w naszej karierze trójstyk granic. Właśnie tu zbiegają się granice Polski, Ukrainy i Słowacji. W zachodniej kulminacji na wysokości 1208 m n.p.m. ustawiono czarny granitowy obelisk z godłami państw oraz nazwami szczytu. To najwyższy punkt Bukowskich Wierchów, słowackiej części Bieszczadów. To również ostatnie miejsce podczas naszej wycieczki, gdzie spotykamy grupkę ludzi. Potem będziemy już tylko my i… skarby UNESCO! Kolejnym walorem tych stron są bowiem lasy o charakterze puszczańskim, którym nadano status światowego dziedzictwa UNESCO (w polskiej części od lipca 2021 roku). Jak głosi tablica zamontowana na szczycie, drzewostany wiek mają zacny – 140 lat, przy czym najstarszy zbadany buk na tym terenie liczy 360 lat. Swoje ostoje mają tu duże ssaki drapieżne: niedźwiedź brunatny, wilk i ryś. Spotkać się z nimi nie było nam dane.   

Po Krzemieńcu pierwszym szczytem naszej samotnej wyprawy, WCIĄŻ wzdłuż granicy ALE JUŻ ze Słowacją po lewicy, jest Kamienna (1199 m n.p.m.). To wyraźniejsza kulminacja grzbietu, zwieńczona niewielką polaną i wychodnią piaskowca, z której widać Rawki.

Kolejnym punktem naszej wędrówki są Hrubki (1186 m n.p.m.). Mijamy niewielkie polany, które są pozostałościami po połoninach, teraz niemal zupełnie zarośniętych. Trasa jest niezwykle urokliwa. Raj dla wszystkich poszukujących ciszy, spokoju i wytchnienia od tłumów na szlaku. Istna samotność długodystansowca.  

Jeśli już o samotności mowa. Na trasie przed Czerteżem znajduje się samotny grób sowieckiego żołnierza Piotra Andriejewicza Gładysza, zmarłego w październiku 1944 roku. Czerteż (1071 m n.p.m.) jest szczytem zalesionym. By się na niego dostać, trzeba pokonać małe podejście, które jednak po kilku godzinach marszu nie jest wcale takie niewinne. Stąd, według mapy, odchodzi ścieżka wiodąca do Novej Sedlicy na Słowacji. A przed nami, dla odmiany, dość długie zejście na przełęcz.     

Charakterystycznym punktem szlaku jest Przełęcz pod Czerteżem. Rozpoznać ją można po wiacie turystycznej (po stronie polskiej) oraz schronie (po stronie słowackiej). Podczas naszego przemarszu schron nosił ślady zamieszkania. Graniczna ścieżka wciąż wiedzie pośród srebrzystych pni lasów bukowych. Sceneria urokliwa. Zdobywamy Borsuka (991 m n.p.m.) bez ani jednego borsuka – jedynym widomym znakiem tego wzniesienia jest słupek – oraz Czoło (1159 m n.p.m.), które potrafi zrosić czoło. Podejście dało się poczuć w udach. A końca wciąż nie widać.    

Wychodzimy z lasu, otwierają się zatem widoki na grzbiet, którym cały czas podążamy. Mijamy ławki pośród szczawiu alpejskiego, a potem wiatę turystyczną. Umieszczony na niej szlakowskaz głosi, że do Riabej Skały jeszcze (!) 45 minut. Tam czeka na nas nagroda. widok, którego się nie zapomina.

Riaba Skała to górka nie za wysoka (1167 m n.p.m.), jednak tylko pozornie. Urwisko po słowackiej stronie jest wręcz przepaściste. Nazwa wywodzi się od słowa riabyj, czyli pstry i odnosi się do wielobarwnych skał. Na wierzchołku Słowacy ustawili taras widokowy, z którego roztacza się wspaniała panorama na słowackie i ukraińskie góry. Dla rządnych wiedzy jest tablica z nazwami widzianych szczytów.

Dalej wędrujemy wzdłuż Europejskiego Działu Wodnego, który rozdziela zlewiska Morza Czarnego i Bałtyckiego. Na północnych stokach Riabej Skały swój początek biorą potoki będące dopływami Górnej Solinki, zaś na południowych – dopływy potoku Głębokiego. To wciąż treści wyczytane na tabliczkach.

Rozstajemy się z pasmem granicznym i zaczynamy schodzić w kierunku Wetliny. Na Jawornik zostało nam jeszcze 1 h 30 min, a do celu i noclegu – 2 h 35 min. Początkowo nie jest zbyt stromo, potem trzeba trochę hamować, by po chwili znów podchodzić w górę. Tym razem na Paportną. Szlak trawersuje ją nieco poniżej szczytu, zarastającego jaworem i jarzębiną. W części podszczytowej mijamy kilka polan z rozległymi widokami. Jesteśmy u źródeł potoku Wielki Lutowy. Dookoła rozciągają się przepiękne lasy bukowe i jaworowe z fantazyjnie powyginanymi drzewami.

Rozpoczyna się strome zejście z hamowaniem. Kijki są pomocne, bo po ostatnich opadach deszczu jest dość ślisko. Spotykamy nieliczną ludzką duszę – rowerzystę z elektrykiem, pomstującego na jakość i stromiznę nawierzchni.

Wszystko w życiu się zmienia, więc – zgodnie z tą zasadą – po chwili szlak się wypłaszcza, by ponownie wspiąć się na ostatnie tego dnia wzniesienie, ostatni tysięcznik – Jawornik (1021 m n.p.m.). Co do ostateczności. To już nasze naprawdę ostatnie podrygi. Ciągle trzymamy się żółtego koloru, który przez rozbudowujące się osiedle doprowadzi nas aż do szosy łączącej Wetlinę z resztą świata.   

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *