Caryńska szkoła przetrwania

Bieszczady w deszczu też mają swój urok. Wyprawę na Połoninę Caryńską możemy uznać za sprawdzian wytrzymałości naszych butów i kurtek. Mimo błota nie zaliczyliśmy gleby, a odzież przeszła testy pomyślnie. Choć wiało i siąpiło, powróciliśmy ze szlaku w stanie nienaruszonym. Połonina Caryńska jest nieco wyższa niż Wetlińska i roztaczają się z niej piękne widoki. Nie byliśmy w stanie tego ocenić, bo nic nie było widać.

Wyprawę rozpoczynamy w Ustrzykach Górnych, do których z Wetliny dojeżdżamy busem z małomównym kierowcą. Pierwsze punkty orientacyjne to parking i budka Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Szlak startuje nieopodal schroniska Kremenaros. Tablica informuje nas, że wędrować będziemy przez rozległe carynki, które, obok obniżonej górnej granicy lasu, są śladami działalności pasterskiej Bojków, dawnych mieszkańców

Mijamy mostek przerzucony nad  potokiem Rzeczyca. Po krótkim marszu wchodzimy w bukowy las. Wiekowe drzewa ocalały przed wycięciem ze względu na nieregularne pnie. Jaki z tego wniosek? Bycie idealnym niekiedy może być zgubne.

Szlak jest niemal pusty. Pogoda skutecznie zniechęciła turystów. Do miejsca, w którym ustawiona jest wiata, spotkaliśmy tylko dwie osoby. Krótki odpoczynek, by rozgrzać się gorącą herbatą i ruszamy dalej. By stanąć na połoninie, jak informuje szlakowskaz, jeszcze godzina i 20 minut marszu przed nami.    

Jest mokro i ślisko, jednak drzewa skutecznie chronią nas przed wiatrem. Po drodze spotykamy parę, która zawróciła z powodu przejmującego zimna na połoninie. Nieco dalej, tuż przy granicy lasu ucinamy sobie pogawędkę z sympatyczną dziewczyną, cierpiącą z powodu braku rękawiczek. Słoneczną pogodę spędziła zamknięta w kulturalnych pomieszczeniach Krakowa, a deszczem cieszy się na szlaku. Jaki z tego wniosek? Gdy góry wzywają, nie biegaj po muzeum.

Wychodzimy na otwartą przestrzeń. Zostaliśmy ostrzeżeni. Rzeczywiście wieje. Widać też, że nic nie widać. Mgły, opary i chmury.  Przed nami czterokilometrowy marsz przez trzy kulminacje (1234 m, 1236 m i 1237 m n.p.m.) , sprawdzian naszej odporności na niesprzyjające warunki. Po drodze mijamy kilka osób. Szalonych nie brakuje, ale dzięki temu mamy z Piotrkiem wspólną fotę.

Schodzimy stromym zejściem w kierunków Brzegów. Trzeba naprawdę uważać i wspomagać się kijami. Chwila nieuwagi grozi zjazdem po błocie. W lesie jest już łatwiej, zejście nie jest już tak strome. Jednak trzeba uważać na mokre liście na kamieniach. W połowie zejścia mijamy wiatę, ale nie zatrzymujemy się na popas. Potem mijamy malownicze strumyki (m.in. Żołobinkę) oraz parowy. Jest naprawdę malowniczo i nastrojowo. Drzewa powoli pokrywają się czerwienią, a wszystko wkoło obmyte deszczem. Pusty szlak przynosi ciszę, spokój i niezapomniane piękno.

U kresu trasy znów zaczyna mocniej lać. We mgle nie zauważamy cmentarza, tylko gnamy do busa. Wstyd. Trzeba kiedyś powtórzyć trasę, by nadrobić braki.      

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *