Jest w moim życiu jakaś magia, piękno i niezwykłe momenty, gdy wydaje się, że nie ma szans, a tu proszę: niespodzianka! Nie dość, że po długiej rozłące wróciłam w Tatry, to jeszcze na własnej skórze przekonałam się, że w porzekadłach tkwi jednak mądrość. Do trzech razy sztuka? Owszem!
Trzecia wyprawa na Czerwone Wierchy obfitowała w dramatyczne chwile, nieoczekiwane zwroty akcji i przyspieszone bicie serca. Hitchcock jak się patrzy. No i aż cztery szczytowania!
Ruszamy, jak mapa każe – spod dolnej stacji kolejki na Kasprowy Wierch. Mimo wczesnej pory, do kasy już zdążył się ustawić długi ogonek chętnych na wagonik. Jakże to budujące – maszerować raźno przed siebie, podczas gdy inni przestępują z nogi na nogę w kolejce po bilety. Niebieski szlak z Kuźnic wiedzie nas na Polanę Kalatówki i wyżej na Kondratową Polanę. Idzie się dobrze ścieżką przez las reglowy, ruch na szlaku niewielki. Nie zdążyliśmy nawet złapać zadyszki, a już jesteśmy przy schronisku na Hali Kondratowej. Tu krótki popas i dalej w drogę.







Zielonym szlakiem idziemy na Przełęcz pod Kondracką Kopą. Ścieżka dość długo prowadzi płaskim dnem doliny, jednak, gdy wchodzimy w kosodrzewinę, zaczyna łagodnie piąć się pod górę. Potem nachylenie stopniowo wzrasta i idzie się dość mozolnie. Jednak wokół budujące widoki na Dolinę Kondratową i południowe łagodne zbocze Giewontu. Choć po tragicznej burzy 22 sierpnia szlak jest zamknięty nie brakowało amatorów wyprawy na Śpiącego Rycerza.




Choć pogoda zapowiadała się słoneczna, Czerwone Wierchy nie byłyby sobą, gdyby nie zaczęły zahaczać o nie chmury. Załamka totalna. Kolejny raz tam się wdrapujemy i kolejny raz będziemy podziwiać zamiast szerokich panoram nasze szerokonose górskie buciory. Dlaczego? Dlaczego? Przełęcz wita nas chmurami. Nie lepiej jest w drodze na obły wierzchołek Kopy Kondrackiej.




Na Kopie (2005 m) los się jednak do nas uśmiechnął, a raczej słońce, które zaczęło się przebijać zza chmur, rozrywanych przez wiatr. Magia! Na szczycie nieco więcej osób, ale miejsca sporo, więc wszyscy się mieszczą.








Czerwone znaki prowadzą nas szeroką ścieżką na Małołączniak. Szlak jest wydeptany, a co za tym idzie podłoże kruche i trzeba uważać. Małołączniak (2096 m) słynie z najszerszej panoramy spośród czterech Czerwonych Wierchów. Podziwiać stąd można Tatry od Hawrania, przez Koszystą, Rysy, Gerlach, Wysoką, Kończystą, Hruby Wierch po Krywań. Siedzimy na szycie i siedzimy i rozstać się z nim nie możemy. Podhale na talerzu. Widać Babią Górę, a nawet Pieniny z charakterystycznymi Trzema Koronami!







Małołączniak i Krzesanicę (nasz kolejny dwutysięcznik) dzieli Litworowa Przełęcz. Maszeruje się dobrze, pogoda jak marzenie, a widoki uskrzydlają. Na Krzesanicy (2122 m) czekają na nas pozostawione przez turystów kopczyki i kolejne otwierające się widoki i jedyne bardziej eksponowane miejsce na całym szlaku. Przepaścista północna krzesana ściana dała nazwę wierzchołkowi.








Krzesanicę i Ciemniak dzieli Mułowa Przełęcz (czyżby dla mułów), niewielka odległość i niewielka różnica wzniesień, więc już po chwili szczytujemy kolejny raz.





Z Ciemniaka schodzimy Twardym Grzbietem w kierunku Chudej Przełączki i Doliny Kościeliskiej. Widoki nadal przepiękne. Jak na wyciągnięcie ręki mamy Kamienistą, Błyszcz i Bystrą, Rohacze, Wołowiec, Pachoła, a nawet Salatyna, którego zaczynam darzyć szczególnym uczuciem.






W bok odbija zielony szlak do Doliny Tomanowej, a my ciągle w dół do Kościeliskiej. Kolejne tego dnia zaskoczenie. Albo zejściem Twardym Grzbietem było rzeczywiście twarde, albo ze skrzypieniem nadciąga starość. Schodzi mi się ciężko i kolana dają znać o sobie. Jak to możliwe? Przecież dwa lata temu też tędy schodziłam i nic. A teraz? SKS. Strasznie Kuśtykasz Sarenko.




Kuźnice-Hala Kondratowa – 1 h 10 min.,
Hala Kondratowa-Przełęcz pod Kondracką Kopą – 1 h 10 min.,
Przełęcz pod Kondracką Kopą-Kondracka Kopa – 15 min.,
Kopa Kondracka-Ciemniak – 1 h 10 min. marszu plus godzina na robienie zdjęć;)
Ciemniak-Dolina Kościeliska – 2 h 30 min.