Pachoł i pacholęta

Wyprawa niezwykle widokowa i widowiskowa, bo urozmaicona. Wiedzie zarówno po charakterystycznych dla tej części Tatr łagodnych graniach, jak i po skalistych odcinkach. Koronny argument w dyskusji o „wyższości” Tatr Zachodnich nad Wysokimi. Piękne widoki towarzyszą nam niemal na każdym kroku, kolorystyka porywa o każdej porze roku, a i dreszczyk emocji się znajdzie (łańcuchy i te sprawy). Wycieczka przez Brestową, Salatyny, Spaloną i Pachoł wskazana jest dla wprawnych (dystans zobowiązuje) i dobrze zaopatrzonych piechurów – po drodze nie zahaczy się o żadne schronisko.

Na miejsce dojeżdżamy autem z Zakopanego przez Chochołów, Suchą Horę, kierując się na Zuberec (Zuberzec). Starujemy z dużego (aż 600 miejsc) parkingu stacji narciarskiej Rohacze Spalena. Przez moment wahamy się, czy nie skorzystać z kolejki, która wywiozłaby nas na wysokość 1500 metrów. Jednak zapada decyzja, że jak zdobywać to w całości, a nie z holowaniem. 

Wybieramy niebieski szlak. Idziemy lasem, krawędzią stoku narciarskiego, zbudowanego na zboczach Skrajnego Salatyna. Skoro stok, to wiadomo, że będzie ostro w górę. I jest ostro. Pniemy się mozolnie krok za krokiem. Gdzieś po 20 minutach podchodzenia mam pierwszy kryzys, po 10 minutach – drugi. Dlaczego, no dlaczego nie skusiłam się na kolejkę? Podejście Spalonym Żlebem wyciska siódme poty. Towarzyszą nam jarzębiaki, maliniaki oraz kosodrzewina.

W końcu docieramy na polanę na Skrajnym Salatynie (1624 m). To rozległe i płaskie zakończenie grzbietu. Są tutaj ławki i stół dla turystów, można więc odpocząć. Do dłuższego popasu zachęcają również rozległe widoki. Szczególnie dobrze prezentują się stąd pobliskie szczyty Osobitej i Siwego Wierchu (poznać go można po wapiennej czapie). Widać też potężny masyw Kominiarskiego Wierchu, Bobrowiec, Ciemniak, charakterystyczny wierzchołek Giewontu, całą Dolinę Zuberską i Rohacką.  

Idziemy dalej kamienistą ścieżką. Kosówki coraz mniej. Łowcy pięknych widoków będą kontenci. Nasz szlak to wędrówka bardzo widokową granią. Doskonale widać stąd Tatry Zachodnie z Rohaczami na pierwszym planie. Mamy również jak na dłoni zielony szlak wiodący z górnej stacji kolejki – jak wstążka wiją się zakosy, a po nich jak mróweczki drepczą turyści, którzy wybrali kolejkę. Jak to dobrze, że skąpstwo zwyciężyło i nie skorzystaliśmy z podwózki! Zielone podejście jest równie żmudne. 

Po minięciu rozdroża (do niebieskiego szlaku dołącza zielony z Salatyńskiej Doliny), rozpoczynamy ostatnie podejście w stronę przysadzistej Brestowej. Pani Brestowa (1934) ma trawiasty wierzchołek i stoki. Szczególnie dobrze widać z niej pobliską Osobitą i Siwy Wierch oraz całą Doliną Rohacką ze wznoszącymi się nad nią szczytami. Niższą kulminację Brestowej zdobi krzyż milenijny ufundowany przez parafian z Zuberca. Nasz szlak tamtędy nie wiedzie, ale przez obiektyw aparatu krzyż jest dobrze widoczny.  

Zmieniamy kolor szlaku na czerwony i z Brestowej kierujemy się w dół na Skrajną Salatyńską Przełęcz. Zejście jest łatwe i odbywa się po wygodnej szerokiej ścieżce. Po prawej stronie towarzyszą nam trawiaste zbocza Doliny Bobrowieckiej, po lewej – podcięte ostrą przepaścią stoki Doliny Salatyńskiej.

Zaczynamy podejście na mierzący 2048 metrów Salatyn (Salatyński Wierch). Początkowo jest dość stromo i szlak prowadzi kilkoma zakosami. Trzeba też uważać na luźne kamienie. Potem jest już łatwej, bo nachylenie spada. Po nim zdobywamy kopulasty Mały Salatyn (2046).  Podejście łatwe techniczne, choć  dość męczące, ale to już standard na tej trasie. Widoki oczywiście rozległe.

Za chwilę nastąpi zwrot akcji. Przed nami postrzępione skaliste Skrzyniarki – długa, ostra, kamienista grań z kilkoma eksponowanymi miejscami. Nasz szlak wiedzie przez rumowiska skalne, szereg skalnych czub i turniczek: Dzwon (z trzema partiami łańcuchów), Gankową Kopę i Czerwoną Skałę.

Po emocjonującej wspinaczce docieramy na Spaloną, zwaną również Spaloną Kopą. Obszerny wierzchołek pokryty łąką situ skuciny ma trzy wyraźne kulminacje. Popasamy na wielkiej łące i podziwiamy widoki: nasz kolejny cel – Pachoł, a za nim: Banówkę, Trzy Kopy i Rohacze. 

Trasa ze Spalonej na Pachoł wije się wąską, eksponowaną w kilku miejscach ścieżką. Pomiędzy szczytami nieoznakowana ścieżka wiedzie ostro w dół do Spalonej Doliny. Część osób, która ma już dość schodzi właśnie tędy. A i mnie jakieś licho kusi: miej litość nad nogami i skręć w lewo. Trzeba jednak zignorować te podszepty.

Na Pachoł (Pachola), najwyższy punkt naszej wycieczki, idziemy skalistą, miejscami ostrą i eksponowaną granią. Pokonujemy wejścia po mniejszych i większych głazach. Po prawej stronie mamy dziki pokryty rumowiskiem skalnym kocioł Doliny Głębokiej. Przed nami jeszcze jedno spotkanie z żelastwem. W najtrudniejszym miejscu rozpięty jest łańcuch, który pomaga wejść na niewielki kominek (długonodzy poradzą sobie bez niego).

Pachoł (2166 m) to dość wybitny i wyraźnie wyodrębniony szczyt w kształcie piramidy. Roztacza się z niego rozległa panorama. Szczególnie ciekawie prezentują się stąd północne ściany Banówki, grań Rohaczy i Skrzyniarek, które właśnie przebyliśmy. Widać również zbiornik retencyjny Liptovska Mara. Na szczycie Pachoła umieszczony jest niewielki krzyż.  

Ze szczytu schodzimy stromą ścieżką na Banikowską Przełęcz. Stamtąd liczne zakosy wiodą nas przez piarżyska. Podłoże jest kruche, łatwo można się wyłożyć, co nie omieszkałam uczynić.

Później jest już wygodniej. Idziemy dnem Doliny Spalonej po skalnych stopniach. To jeden z najpiękniejszych zakątków Tatr Zachodnich, sięgający stóp skalnych ścian Banówki i Pachoła. Jak wyczytałam, jest tu siedlisko kozic i świstaków, jednak żadnego zwierzaka nie wypatrzyliśmy. Chyba wypłoszyło je nasze powłóczenie nogami. 

Wygodną ścieżką schodzimy najpierw do skrzyżowania pod Hrubą Kopą, gdzie zielony szlak odbija do Rohackich Stawów. Dalej ścieżka sprowadza nas na dno Zielonej Doliny. Przy połączeniu ze szlakiem niebieskim znajdziemy wybrukowany kamieniami placyk z ławkami. Kiedyś stały tutaj szałasy, teraz stają tutaj turyści, by podziwiać widoki na Trzy Kopy i Hrubą Kopę. My nie zatrzymujemy się na długo, bo trzeba jeszcze dojechać do Zakopanego.

Trasa wiedzie nieopodal Rohackich Wodospadów. Nam już jednak brakuje czasu na podziwianie.  

Wreszcie docieramy do wiodącej przez Adamculę asfaltowej drogi, podobnej do tej z Morskiego Oka, ale bez zakrętów i zupełnie bez ludzi (jeszcze bywają takie miejsca!). Jest tu szlakowskaz, wiata i ławka. 40 minut marszu i jesteśmy na parkingu startowym. Uffffff!!!!