Wielkie marzenie spełnione, a nieosiągalne okazuje się osiągalne! Rysy zdobyte! Po raz kolejny wyprawa w góry dostarczyła niezapomnianych wrażeń, niezwykłych wzruszeń, a każdy krok miał sens i prowadził do celu – jakże wysokiego. Wyżej już się nie dało.
Rysy składają się z trzech wierzchołków. Najwyższy z nich, o wysokości 2503 m, położony jest na Słowacji, natomiast ten, na który prowadzi szlak turystyczny, znajduje się na granicy polsko-słowackiej i mierzy 2499 m. Masyw przecięty jest potężną rysą i właśnie obok niej biegnie szlak. Wyprawa na najwyższy polski szczyt jest długa i mozolna, a do pokonania rekordowa, jak na polskie warunki, różnica wysokości – ponad 1500 metrów. Na wyprawę trzeba sobie zarezerwować co najmniej 10 godzin.
Kto rano wstaje, ten leje jak z cebra, ale przede wszystkim ma spory zapas czasu. Warunkiem udanej wycieczki na Rysy jest bowiem rozpoczęcie jej wcześnie rano. Startujemy o 6.20 z Palenicy Białczańskiej. Na szlaku pojedyncze osoby, a 8,5 kilometra asfaltem do Morskiego Oka to niezła rozgrzewka przed decydującym starciem – skokiem na Rysy. Asfaltowy odcinek pokonujemy w godzinę i 10 minut. Śniadanie w schronisku i w drogę!




Morskie Oko najszybciej można obejść wybierając szlak wiodący lewym jego brzegiem. Przed nami krótki, ale stromy odcinek prowadzący nad Czarny Staw. To drugie, co go głębokości, jezioro w Tatrach (ponad 76 m w głąb), a w jego stronę z Wyżniego Czarnostawiańskiego Kotła spada wodospad Dymiąca Woda (szczególnie dymi się przy silnym wietrze).






Szlak częściowo okrąża staw, a potem wznosi się stromo aż do naszego celu, czyli wierzchołka Rysów. Na początku trudności techniczne są znikome, ponieważ ścieżka zbudowana jest z kamiennych stopni. Jest łatwo, ale mozolnie i dosyć ostro. Moment, kiedy można odpocząć po męczącym tuptaniu to dotarcie do Buli – niemal płaskiego kamienno-trawiastego tarasu.










Za Bulą wchodzimy na Grzędę. Teraz czeka nas żmudna wspinaczka z długimi odcinkami szlaku wyposażonymi w łańcuchy (prawie 300 metrów), a rzeczone żelastwo towarzyszyć nam będzie niemal na sam szczyt. Punktem kulminacyjnym programu jest przejście wąskiej Przełączki pod Rysami. To chyba najtrudniejszy moment i najbardziej eksponowane miejsce na trasie – skalna półka jest niezwykle wąska. Myśl o tym, że z obu stron jest prawie 500-metrowa przepaść może skutecznie zablokować.

Na Rysy weszliśmy w samo południe! Tacy z nas rewolwerowcy. Na szczycie, jak wieść niesie, przepyszne widoki na całe Tatry Wysokie. Nam nie dane było podziwiać piękna w całej okazałości i rozciągłości. Chmury już o to zadbały i tylko od czasu do czasu dawały się przegnać.


Schodzimy na słowacką stronę do najwyżej położonego w Tatrach schroniska, zwanego Chatą pod Rysami. Nieopodal znajduje się jedyna w swoim rodzaju toaleta nad przepaścią. Zdobycie szczytu jest niczym w porównaniu z wizytą w tym górskim kibelku. Skupiać się tam nie radzę, ponieważ prądy mogą nam zgotować sporą niespodziankę.






Zejście w dół jest dość długie, najpierw Żabią, a następnie Mięguszowiecką Doliną. Zajęło nam 3,5 godziny. Liczyliśmy, że w Szczyrbskim Jeziorze złapiemy transport, ale się przeliczyliśmy. Nie ma co sugerować się rozkładem jady zamieszczanym w Internecie – jest błędny. Uciekła nam kolejka (elektriczka), a po niej ostatni autobus z Tatrzańskiej Łomnicy. Na ratunek zbłąkanym wędrowcom (oprócz nas zabrał jeszcze dwie zagubione duszyczki) przybył Adam, u którego zawsze kwaterujemy. Nie dość, że rano podrzucił nas do Palenicy, to wieczorem podjechał do Tatrzańskiej Łomnicy. Taki przyjaciel to skarb! A mnie się na koniec zrymowało.

Palenica Białczańska-Morskie Oko – 1 h 10 min.,
Morskie Oko-Czarny Staw pod Rysami – 40 min.,
Czarny Staw-Rysy – 3 h,
Rysy-Schronisko Chata pod Rysami – 40 min.,
Schronisko-Szczyrbskie Jezioro – 3 h 30 min.