Diablak i podstępny parkingowy

Najsłynniejszy i najdłuższy, ponad 500-kilometrowy znakowany szlak w polskich górach. O przejściu Głównego Szlaku Beskidzkiego marzyłam od dawna. Postanowiłam, że zrobię sobie prezent na 50-te urodziny i przewędruję tę legendarną trasę za jednym nogi zamachem. Wyprawa w moim wydaniu nie miała jednak charakteru ekstremalnego. Dzięki temu, że Piotrek woził bagaże, nie musiałam dźwigać ciężkiego plecaka. Jak skomentowała jedna z osób na szlaku: Taki mąż to skarb! Wychodził mi naprzeciw (dosłownie i w przenośni). Gdy ja wyruszałam z punktu A do punktu B, on dojeżdżał do punktu B, tam na parkingu zostawiał auto i szedł w moim kierunku. Spotykaliśmy się w bardziej lub mniej umówionym miejscu na szlaku. Podczas wyprawy nie spieszyłam się – trasę podzieliłam na 24 odcinki. Starałam się przy tym, by nie przekraczały one 30 kilometrów dziennie. To moja norma, po której wiem, że dam radę wstać z łóżka. GSB to była wspaniała przygoda i najpiękniejsza wyprawa, w jakiej do tej pory brałam udział. Wyprawa życia!

Dzień VI: Fickowe Rozstaje-Przełęcz Krowiarki (11,5 km)

O góralskich sposobach na odchudzanie, patrzeniu nie wiadomo na co i zabójczej przełęczy, będącej w zmowie z parkingowym. Czyli Brona cię nie zabije, ale Krowiarki tak.    

Pora rozstać się z gościnną Agroturystyką u Madzi w Korbielowie. Być może kiedyś uda się nam tutaj wrócić, tym bardziej, że jest ku temu duży powód (mierzący aż 1557 m n.p.m.). Burza i oberwanie chmury uniemożliwiły nam przecież zdobycie Pilska, więc trzeba będzie to nadrobić. To plany na przyszłość. Teraz jednak trzeba dostać się do punktu zejścia ze szlaku. Powracam więc do Zawoi Czatoży, by stamtąd dojść do Fickowych Rozstajów i GSB.

Wczorajsza wyprawa to był zaledwie rozbieg przed dzisiejszym skokiem na Babią Górę. Zdobycie najwyższego szczytu Beskidów Zachodnich, a zarazem najwyższego punktu na Głównym Szlaku Beskidzkim, pokonanie długiego i stromego podejścia to małe wyzwania (ulubione słowo każdego dyrektora). Pogoda zapowiada się słoneczna, ale z Matką Niepogód nigdy nic nie wiadomo. I tak już mamy ogromne szczęście! Kilka dni temu oddano do użytku po remoncie końcówkę szlaku na przełęcz Krowiarki. W przeciwnym razie musielibyśmy zejść z GSB!

Jedziemy do Zawoi Czatoży. Nim wyruszę na szlak, uwieczniam na zdjęciach wyjątkowe lokalne obiekty. Bawiąc w tych stronach, warto bowiem zobaczyć dzwonnicę loretańską, będącą charakterystycznym elementem dawnego krajobrazu Beskidów Zachodnich. Według góralskiej tradycji, dźwięk dzwonu miał chronić przed burzą i ostrzegać przed pożarem. Moja babcia z kolei wychodziła na próg domu z gromnicą (jednak my to niziny). Kolejna ciekawostka to tzw. Trzy Piwniczki, czyli dawne chłodnie, magazyny do przechowywania buraków (chodzi mi tutaj o warzywo) albo ziemniaków (zwłaszcza tych usypiających). Piwniczki w Czatoży zbudowane są z kamiennych głazów. Z całej ulicy złożonej z tego typu budynków do naszych czasów zachowały się jedynie te trzy. Dawniej takie „piwniczki” obecne były w każdym gospodarstwie. Często zagłębiano je w niewielkich zboczach, ponieważ ziemia stanowiła dodatkową warstwę izolacyjną. I to jest sekret zgrabnej sylwetki. Zamiast lodówki, wybudować sobie kamienny magazyn (najlepiej na drugim końcu miasta). Chcesz coś przekąsić? Zapraszam na spacer do piwniczki.

Żegnam się z Piotrkiem, który jedzie na Przełęcz Krowiarki. Tam zostawia auto, a sam niebieskim szlakiem (Górnym Płajem) będzie wędrował w moim kierunku. Mamy spotkać się przed schroniskiem na Markowych Szczawinach. Ja z kolei maszeruję żółtym szlakiem na Fickowe Rozstaje. Idę po swoich wczorajszych śladach, tyle że w górę. Zawsze wolę podejścia, więc idzie mi się o wiele lepiej. Nawet przewyższenie nie jest tak wielkie, jak mi się wczoraj wydawało.

Po pół godzinie robię małe zboczenie, by zobaczyć „Grubą Jodłę”, a raczej wspomnienie o niej. Na północnych stokach Babiej Góry, w Kniei Czatożańskiej, w pobliżu polany Czarna Cyrhel, rósł niegdyś potężny okaz jodły pospolitej. Było to największe drzewo w tych okolicach. Pień liczył 11 łokci wiedeńskich obwodu (to prawie 7 metrów), a wysokości – 30 sążni (ok. 60 metrów). Drzewo z racji swoich rozmiarów służyło jako schronienie dla pasterzy i było wypalane od środka. Runęło przewrócone przez wiatr w 1914 roku. Tyle wiem z umieszczonej w tym miejscu tablicy informacyjnej. Jest na niej nawet wzór, według którego miłośnicy matematyki, mogą wyliczyć wysokość każdego drzewa, na jakie przyjdzie im ochota. O jodle rekordzistce przypomina odtworzony w kamieniach kształt pniaka.     

To nie koniec ciekawostek na dziś. Tuż przed Fickowymi Rozstajami pierwszy raz w życiu spotykam na szlaku osoby odnawiające oznaczenia. Jak pięknie wyglądają z wiklinowym koszyczkiem! Natknęłam się też na konia leśnego.

Teraz zaczynam wędrówkę zboczem Małej Babiej Góry. Moja trasa to również Górny Płaj – dawny trakt myśliwski, wytyczony w XIX wieku przez właścicieli tutejszych lasów, czyli Habsburgów z Żywca. Po drodze oddaję się czynności, którą również lubię, czyli lekturze. Tablica informacyjna głosi: Babia Góra z każdej strony wygląda inaczej. Widziana od południa przypomina stożek o szerokiej podstawie, od północy natomiast to długi masywny poprzecinany głębokimi żlebami grzbiet.

Na szlaku luz. Być może pora zbyt wczesna albo też większość turystów wybrała inne trasy i sposoby na zdobycie Babiej Góry. Między drzewami roztaczają się ciekawe widoki na Zawoję i Pasmo Jałowieckie. Docieram do miejsca dawnego osuwiska zwanego Zerwą Cylową. Na szlaku zamontowano tablice apelujące o ostrożność.   

Jeszcze tylko 10 minut i już jestem na polanie ze schroniskiem. Wychodzę wprost na sznurki z czyimś praniem. Przy drewnianym stole czekam na Piotrka. To czas na mały popas i zdobycie pieczątek. Po kilku dniach wędrowania po odludnych ścieżkach, kilkanaście osób przed schroniskiem to dla mnie niemalże wiec, do którego wkrótce dołącza Piotrek.

Idziemy na południe, po śladach czerwonej farby, ułożoną z kamieni dróżką. Nasz cel to przełęcz Brona. Początkowo podejście przez świerkowy bór jest łagodne, potem zaczyna się stromizna (na odcinku 1 km mamy aż 228 metrów przewyższenia). Gdy już widzimy krawędź grzbietu i niemal jesteśmy na miejscu, Brona musi nas przeorać. Czeka nas najbardziej stromy odcinek podejścia głęboko wciętą w zbocze ścieżką. Jednak co tam stromizny! Z Piotrkiem idzie się od razu raźniej!

Wychodzimy na grzbiet pasma babiogórskiego. To już przełęcz Brona z dużym brukowanym tarasem widokowym, oddzielająca Babią Górę od Małej Babiej Góry. Jesteśmy na wysokości 1408 m (tak głosi tabliczka umieszczona na przełęczy). Uwieczniamy na zdjęciach panoramę, obejmującą Policę, Mosorny Groń z trasą zjazdową, Jałowiec, Czerniawę Suchą, zza których wyłania się Beskid Mały.

Przed nami dwukilometrowe podejście na Diablaka, czyli najwyższy szczyt w masywie Babiej Góry. Podchodzimy odcinkiem grzbietu zwanym Kościółkami. Możemy z daleka podziwiać wijący się po zboczu szlak zwany Percią Akademików, którym na Królową Beskidów wdrapaliśmy się przed laty. Choć maszeruje mi się bardzo dobrze, muszę mieć nietęgą minę, bo idący z naprzeciwka turysta pociesza, że już niedaleko. Naprawę aż tak ze mną źle?

Ostatni odcinek naszego podejścia wiedzie po skalnym rumowisku. Część kamieni to wielkie głazy, szerokie i płaskie płyty piaskowca, zwane Tablicami Zejsznera na pamiątkę geologa, który je opisał. W normalnych warunkach bym o tym nie wiedziała. Doczytałam jednak w fachowej literaturze.  

I wreszcie jesteśmy u celu! Wierzchołek zwany Diablakiem zdobyty! Szczyt jest rozległy i płaski, więc mimo sporej frekwencji miejsca na nim nie brakuje. Bez problemu można robić zdjęcia, a jest co uwieczniać. Dzięki wysokości przekraczającej o kilkaset metrów wszystkie sąsiadki, Babia Góra (17 24 m n.p.m.) to wspaniały punkt widokowy. Przy dobrej widoczności można z niej podziwiać aż kilkaset szczytów! Żeby jeszcze umieć je rozpoznać! Widać Tatry, począwszy od Hawrania, na Krywaniu kończąc, Małą Fatrę i Wielki Chocz na Słowacji, Pieniny, Beskid Mały i Wyspowy, Pasmo Jałowieckie i Mędralowej.  

Na szczycie stoi obelisk, który przed laty postawiono na pamiątkę wizyty arcyksięcia Józefa Habsburga, brata cesarza Franciszka I. Upamiętniony jest również Jan Paweł II – podwójnie, bo po polsku i słowacku. Jest także kamienny mur, za którym można schronić się w wietrzne dni (w sumie to nie ma innych dni na Babiej Górze). My też tam na moment przysiedliśmy wśród seniorów, częstujących się miętówkami. Nie załapaliśmy się na nie. Widocznie nasze uzębienie nie zyskało aprobaty.

Dalsza trasa prowadzi odsłoniętym grzbietem i to najpiękniejszy odcinek wyprawy –  wspaniałe widoki na prawicę i lewicę. Przechodzimy przez kolejne coraz niższe garby grzbietu. Co jakiś czas pojawiają się tabliczki ostrzegające przed żmijami. Jest Gówniak (Wołowe Skały), nazwą nawiązujący do pozostałości po wypasanej rogaciźnie, Kępa, będąca również świetnym miejscem widokowym. Kto ma szczęście i się zna, zobaczy stąd Beskid Wyspowy, Gorce, Podhale i Tatry.

Mijamy odchodzący stromo w dół zielony szlak Perci Przyrodników (konkurencja dla Akademików). Tędy musielibyśmy schodzić, gdyby remont szlaku się nie zakończył. Tuż obok jest kolejny taras widokowy, czyli ostatni schodek grzbietu zwany Sokolicą. Ten taras również jest ogrodzony, wyłożony kamieniami i nawiedzany przez żmije. Pięknie widać stąd grzbiet Babiej Góry.

Tylko półgodzinne zejście dzieli nas od mety. Pod koniec jest ono dość strome. Idzie się jednak wygodnie po odnowionej nawierzchni.

W końcu widzimy budkę punktu kasowego. Można zdobyć w niej pieczątki.

Na naszej mecie, czyli Przełęczy Krowiarki mieści się duży płatny parking, w sezonie wypełniony po brzegi. Jest też i nasze auto, które już za chwilę zapewni nam rozrywkę. Rano Piotrek zaparkował je karnie i grzecznie – tak jak kazał muuuuu (wiadomo Krowiarki) pan parkingowy – na skraju tuż pod lasem. Piotrek rusza i co? Auto nie jedzie do przodu, lecz stacza się w dół! Mordercze podejście cię nie zabije, ale parking owszem. Na szczęście pomógł nam inny kierowca, któremu dobrze z oczu patrzyło. Podłożył kamienie pod koła.    

Pozostaje już tylko dojechać do naszej kolejnej bazy wypadowej – Organistówki w Rabce-Zdroju.