Najsłynniejszy i najdłuższy, ponad 500-kilometrowy znakowany szlak w polskich górach. O przejściu Głównego Szlaku Beskidzkiego marzyłam od dawna. Postanowiłam, że zrobię sobie prezent na 50-te urodziny i przewędruję tę legendarną trasę za jednym nogi zamachem. Wyprawa w moim wydaniu nie miała jednak charakteru ekstremalnego. Dzięki temu, że Piotrek woził bagaże, nie musiałam dźwigać ciężkiego plecaka. Jak skomentowała jedna z osób na szlaku: Taki mąż to skarb! Wychodził mi naprzeciw (dosłownie i w przenośni). Gdy ja wyruszałam z punktu A do punktu B, on dojeżdżał do punktu B, gdzie na parkingu zostawiał auto i szedł w moim kierunku. Spotykaliśmy się w bardziej lub mniej umówionym miejscu na szlaku. Podczas wyprawy nie spieszyłam się – trasę podzieliłam na 24 odcinki. Starałam się przy tym, by nie przekraczały one 30 kilometrów dziennie. To moja norma, po której wiem, że dam radę wstać z łóżka. GSB to była wspaniała przygoda i najpiękniejsza wyprawa, w jakiej do tej pory brałam udział. Wyprawa życia!
Dzień III: Przełęcz Kubalonka-Węgierska Górka (25 km)
Wszystko, wszędzie, naraz. Rzecz o tym, że pośpiech jest niewskazany. Można przez niego sporo przegapić i – co najistotniejsze – podpaść drugiej połowie. A to niebezpieczne niczym oblodzenie na szlaku, przyciasne buty i burza w górach.
Po pysznym śniadaniu w Karczmie Kubalonka (warto tutaj zajrzeć), pora porzucić przełęcz (761 m n.p.m.) i ruszyć w dalszą drogę. Wszędzie biało. Mgła, która wczoraj otuliła gęstym woalem tę część Beskidu Śląskiego, odczuwa najwyraźniej brak bliskości, nadal tuli. Nie ma wiatru, który by opary przegonił. Wyruszając sprzed Karczmy, najpierw muszę przejść na drugą stronę jezdni (droga 941). Mam niemałą tremę. Idę sama (ciągle czuję się nieswojo), przede mną długi dystans, pierwsze w życiu wejście na Baranią Górą, a pogoda dzisiaj niepewna. Może to mgła, a może pośpiech. Przegapiłam jubileuszową tablicę informacyjną GSB.
Idę poboczem wąskiej jezdni. Trasa wiedzie przez las, ruch na niej żaden. Mijam jedynie trzy wesoło rozprawiające ze sobą panie. Na szlaku spotkamy się jeszcze kilka razy. Po szybkim marszu (asfaltowy odcinek to zaledwie 1 kilometr), docieram do niewielkiego leśnego parkingu na Przełęczy Szarcula. Choć to dopiero początek, zgrzałam się tak, że muszę przepakować plecak i schować kurtkę. Mijają mnie wesołe panie.
Jestem na skrzyżowaniu szlaków. Asfaltowa droga prowadzi do doliny Czarnej Wisełki. Kto ciekawy, jak wygląda Zameczek Prezydenta RP, może się udać w lewo. Tam w modernistycznym budynku z piaskowca istebniańskiego wypoczywał Ignacy Mościcki. Nie wybieram się na podziwianie, bo oczywiście spieszę się jak szalona i – co istotniejsze – lepiej nie napotkać prezydenta. A wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że on tam jest i walczy z ostrym cieniem mgły, bo coś jakby zaczęło się przejaśniać.
Wchodzę między drzewa, kierując się oznaczeniami. To początek urokliwej części trasy wiodącej leśnymi traktami i ścieżynami. Znajdą się nawet odcinki nieprzedeptane! Przede mną pierwsze tego dnia podejście. Na początek panna debiutantka – Szarcula, sięgająca 803 m n.p.m. Szlak biegnie jej zboczem, obok wysokiej na kilka metrów ambony skalnej zwanej Dorkową Skałą. Jak myślicie? Czy wysoką na ok. 11 metrów ambonę da się przegapić? Owszem. Znów wszystko przez ten pośpiech. Idę, patrzę. Jakaś rodzinka zakotwicza na skałkach. Po raz kolejny dopędzam wesołe panie, więc wymijam, nie zerkam, nie zatrzymuję się. I w ten sposób bezrefleksyjnie minęłam miejsce, z którym związane są lokalne podania o córce bacy, Dorocie, walczącej ze słowackimi pasterzami o tereny wypasowe.
Ta część szlaku to trudny orientacyjnie odcinek. Bez mapy w telefonie raczej bym sobie nie poradziła. Piotrek miałby satysfakcję, że znów miał rację. Nawigacja to podstawa. Teren jest podmokły, ścieżka kluczy, nie wszędzie mogę znaleźć oznaczenia. To też miejsce, gdzie żegnam się z wesołymi paniami, które okazały się amatorkami leśnych produktów spożywczych.
Po 40 minutach marszu wychodzę z lasu na rozległą polanę. To już Stecówka (764 m), przysiółek Istebnej. Mijam spory budynek „w procesie” (po/w trakcie remontu). Według oznaczeń powinno to być schronisko. Nikogo nie ma, budynek zamknięty, więc idę dalej w stronę kościółka pw. Matki Bożej Fatimskiej. Widok znajomy dzięki widokówkom. Świątynia z drewna świerkowego, pokryta dwuspadowym dachem gontowym, została postawiona na nowo w 2016 roku, na miejscu tej, która spłonęła.
Na Stecówce robię sobie chwilę przerwy, do której zachęcają malownicze widoki z otwartych łąk na otoczenie doliny Olzy, Złoty Groń i Ochodzitą. Tutaj też w Food Tracku zdobywam odcisk pieczęci jako dowód rzeczowy mojej tutaj bytności. Mijam drewnianą bramę, która jest jednym z punktów Szlaku Kultury Wołowskiej na Śląsku.
Idę w dół do drogi asfaltowej, którą na szczęście szybko porzucam, by – obok przydrożnej kapliczki – ponownie wejść w las. Szeroka ścieżka prowadzi na rozległe wzniesienie w kierunku osiedla Istebna Pietroszonka. Tytuł tego odcinka: Cisza spokój i samotność na szlaku. Idę równomiernie w górę, przez częściowo odkryty teren, jednak widoki mizerne.
Docieram do rozwidlenia dróg. Szlak czarny i Habsburgów, który towarzyszył mi od Stecówki, prowadzi prosto Pod Karolówkę, a mój, czyli czerwony jak cegła, rozgrzany jak piec, skręca w lewo. Jak informuje tabliczka, do schroniska mam godzinę, na Baranią Górę – dwie. Mijam ukryty w krzakach samochód miłośników leśnych zbiorów. Jednak jest jakaś cywilizacja i zagadka, w jaki sposób tutaj wjechali.
Docieram do asfaltowej drogi. Idę wzdłuż… najdłuższej polskiej rzeki, która w tym miejscu prezentuje się jeszcze bardzo skromnie. To Czarna Wisełka, rzeczka, która w połączeniu z Białą Wisełką stworzy Wisłę.
Teraz czeka mnie strome podejście do schroniska Przysłop pod Baranią Górą. Pierwszy raz tego dnia łapię zadyszkę. Na krótkim odcinku blisko 150 metrów przewyższenia! Miejsce odludne, bliskość rezerwatu, a tu zaskoczenie – cały czas słychać ryk piły. Z wysokości widzę też alternatywną drogę, którą wybrała rodzina z wózkiem. Ścieżka wyprowadza mnie na szutrową drogę. Po przejściu ok 300 m mijam drewniany budynek Izby Leśnej na Przysłopie. Mieści się ona w leśniczówce, najstarszym budynku w całej Wiśle. W czasach Habsburgów wybudowano go jako miejsce noclegowe dla myśliwych polujących tutaj na głuszce.
Wreszcie moim oczom ukazuje się schronisko. To duży murowany gmach z balkonami i tarasem. Wcześniej stał tu pałacyk myśliwski Habsburgów (przeniesiony w latach 80-tych do Wisły). Tutaj już zdecydowanie więcej ludzi. Oczywiście bez szaleństw – kilkanaście osób, jednak w porównaniu z innymi odcinkami to niemal tłum. Obowiązkowa pieczątka, herbata z termosu, kanapka przygotowana o poranku i znów w drogę!
Ze schroniska na szczyt Baraniej Góry mam do pokonania 3 kilometry, w tym 300 metrów przewyższenia. Sprzed budynku prowadzi szeroka kamienna ścieżka. Czeka mnie mozolne podejście. Czerwony szlak GSB biegnie w górę razem z niebieskimi, zielonymi i habsburskimi oznaczeniami. Idę na zmianę przez las i otwarte przestrzenie wiatrołomów. Przechodzę przez pokryte belkami młaki.
Niepostrzeżenie mijam pierwsze wypłaszczenie, a zarazem pierwszy tysięcznik w tym sezonie – Wierch Równiański (1160 m n.p.m.). Miejsce to nazywane bywa również Mysią Polaną (od plagi myszy notowanej niegdyś w tej okolicy). Po chwilowych przejaśnieniach, ponownie rozlewa się coraz gęstsza mgła. Czyli pogromca ostrego cienia mgły dał za wygraną. Już wiem, że z pięknych widoków, z których słynie Barania Góra – nici.
Moja ścieżka poprowadzona jest przez rezerwat przyrody z wykapami Czarnej Wisełki. To tu Wisła ma swoje początki. Z tablic można się dowiedzieć, że jestem na kolejnym wypłaszczeniu – Wierchu Wisełka (1197 m n.p.m.). Stąd już tylko żabi skok, 10 minut, 400 metrów łagodnego podejścia na szczyt Baraniej Góry. Robi się jeszcze bardziej dymnie. Naciągam na siebie kurtkę.
I wreszcie jest ona – mierząca 1220 m n.p.m. Barania Góra! Goszczę tutaj pierwszy raz, choć to jeden z najbardziej popularnych szczytów Beskidu Śląskiego (obok Skrzycznego i Wielkiej Czantorii) i drugi pod względem wielkości. Na wierzchołku, pośród tumanów mgieł (wiadomo, krnąbrny charakterek), odpoczywa kilka osób.
Nie mogę mieć pretensji do pogody. I tak bym nic nie zobaczyła. Okazuje się, że wieża nieczynna. Później doczytałam, że pod koniec kwietnia została zamknięta ze względu na zły stan techniczny. A widoki z niej bywały cudne. Miałam okazję przekonać się o tym, oglądając pamiątkowe zdjęcia z wyprawy rodziców Kingi Rajdy, których poznaliśmy kilka lat temu na przydomowym ognisku w Szczyrku.
Na Baraniej Górze przekraczam wszelkie granice: powiatów: cieszyńskiego i żywieckiego (to raz), miejscowości: Wisły i Kamesznicy (to dwa), a także swojej asertywności (to trzy). Niczym Barania Góra, pokazałam rogi. Mimo telefonicznych nalegań Piotrka, idącego na Baranią z przeciwnego kierunku, czyli z Węgierskiej Górki, nie czekam na niego na szczycie. Długa droga jeszcze przede mną, pogoda robi się nieciekawa. Nie mam też jego długich nóg i tempa rowerzysty 100 km/h. Zamiast godziny czekania, stwierdzam, że wolę mieć godzinę zapasu. Tak myślę i tak tłumaczę, nie przypuszczając, że stawiam losy wyprawy pod ogromnym znakiem zapytania. Robię wielki błąd, o czym niebawem się przekonam. Ale po kolei.
Teraz czeka mnie strome zejście z Baraniej Góry. Szlak opada ostro w dół pośród kosówki. W drugą stronę mozolą się cykliści. Jeśli mi jest ciężko, co ma powiedzieć kobieta wciągająca po stromiźnie rower? Pocieszam ją, że koniec już blisko.
Dalej szlak łukiem prowadzi na przełęcz Nad Roztocznymi. Przed Magurką spotykam, idącego z Węgierskiej Górki, Piotrka. Oczywiście nie przyznaje się do mnie, bo nie zaczekałam na niego na szczycie. Pierwszy zgrzyt. Może zdobycie Baraniej Góry, wprawi go w łaskawszy nastrój? O słodka królowo naiwności!
Zwalniam tempo (może Piotrek szybko mnie dogoni?), łagodnym podejściem wchodzę na Magurkę Wiślańską (1140 m n.p.m.). I znów towarzyszy mi tylko czerwona farba, bo szlak zielony odbija w stronę Skrzycznego i Szczyrku. Przede mną urwiska z serią ambon, które są wdzięcznymi obiektami do fotografowania.
Marsz grzbietem jest najpiękniejszym i najbardziej widokowym fragmentem dzisiejszej wyprawy. Opary mgły pierzchły, chmury się rozeszły, widać więc Baranią Górę.
Tadam! Za chwilę gwóźdź dzisiejszego programu – Hala Radziechowska, jedna z piękniejszych polan pasterskich w Beskidach. Chmury nieco zasłaniają, ale można stąd podziwiać Beskid Żywiecki, Skrzyczne, Małą Fatrę i Wielki Chocz na Słowacji. To ostatnie widokowe miejsce na tej trasie, polecam więc nie spieszyć się i nacieszyć oczy. I kto to mówi? Pani Owczy Pęd.
Przede mną ostatni tysięcznik tego dnia: Glinne (1034 m n.p.m. – co obwieszcza żółta tabliczka na drzewie). Za wierzchołkiem szlak wchodzi w las, a ja schodząc z Glinnego coraz bardziej zwalniam. zaczynam długie mozolne zejście do Doliny Soły i Węgierskiej Górki. Gdzie ten Piotrek? Nie odpisuje na SMS-y. Nie odbiera telefonu.
Droga się dłuży, stres mnie dopada. Na pocieszenie pogoda robi się coraz ładniejsza. W końcu docieram do osiedli Chupki, Babicki, a wreszcie do Węgierskiej Górki. Na szlaku informacje o zmianie trasy z uwagi na przebudowę drogi ekspresowej S1. Mnie kieruje nawigacja w telefonie, więc daję radę.
Jeden z ostatnich punktów programu – punkt widokowy na Beskid Żywiecki z Kozią Górą, Abrahamowem, Romanką i Rysianką w głównych rolach. Jeszcze tylko przejście wiszącym mostem na przeciwległy brzeg Soły i już jestem w Beskidzie Żywieckim. A Piotra jak nie było, tak nie ma. Na deptaku nadrzeczny siadam i czekam. W głowie tworzę rozmaite scenariusze: zły przyłączył się do grupy rowerzystów, mimo zakazu wszedł na wieżę i spadł, złamał po drodze nogę, porwał go Klub Miłośników Polskich Nizin. A mogłam posiedzieć na szczycie, jak ta czarownica na sabacie, i poczekać! W końcu widzę Piotra daleko na moście. Pędzę i padam. Ze zmęczenia? Nie, zabita morderczym spojrzeniem. The End.
Ciąg dalszy. Jakoś Piotrkowi przeszło. Jedziemy na nocleg do Uroczych Apartamentów w Cięcinie.
Przełęcz Kubalonka-Przełęcz Szarcula – 20 min.,
Przełęcz Szarcula-Stecówka – 50 min.,
Stecówka-Stecówka nad Pietraszonką – 40 min.,
Stecówka nad Pietraszonką-schronisko Przysłop – 50 min.,
Schronisko Przysłop pod Baranią Górą-Barania Góra – 1 h,
Barania Góra-Magurka Wiślańska – 40 min.,
Magurka Wiślańska-Hala Radziechowska – 50 min.,
Hala Radziechowska_Węgierka Górka – 2 h 45 min.