Najsłynniejszy i najdłuższy, ponad 500-kilometrowy znakowany szlak w polskich górach. O przewędrowaniu Głównego Szlaku Beskidzkiego marzyłam od dawna. Postanowiłam, że zrobię sobie prezent na 50-te urodziny i przejdę tę legendarną trasę za jednym zamachem (nogi). Wyprawa w moim wydaniu nie miała charakteru ekstremalnego. Nie spałam w schroniskach i nie dźwigałam ciężkiego plecaka, dzięki temu, że Piotrek woził bagaże. Nie spieszyłam się – trasę podzieliłam na 24 odcinki, starałam się przy tym, by nie przekraczały one 30 kilometrów. To moja norma, po której wiem, że dam radę wstać z łóżka. GSB to była wspaniała przygoda i najpiękniejsza wyprawa, w jakiej do tej pory brałam udział.
Schizofrenia jakaś? Gorsza ja, siedząca przed komputerem, zazdrości lepszej sobie, będącej na szlaku. Jeszcze wszystko przed nią/przede mną! Każda sekunda z 24 dni niekończącej się przyjemności – wielkiej przygody życia. Wyprawa tak wspaniała, że trzeba przeżyć ją jeszcze raz. Przynajmniej w wersji wspominkowej. Zacznijmy więc od początku.
Rzecz o tym, że pozory mylą. Największy ścisk może okazać się wielkim luzem i nawet w szczycie sezonu na szycie nie brakuje miejsc ustronnych.
Dzień I: Ustroń Zdrój PKP-Ustroń Polana
Kurtyna w górę! Przed nami pierwsza odsłona. Czerwona kropka, czyli bramka startowa Głównego Szlaku Beskidzkiego znajduje się przy dworcu kolejowym w Ustroniu (Beskid Śląski). Może być to oczywiście koniec GSB, jeśli idzie się z przeciwnego kierunku, czyli Wołosatego w Bieszczadach. Przyjechaliśmy do Ustronia po południu, więc na początek postanowiliśmy zdobyć tylko Równicę, a po zejściu z niej dotrzeć do Ustronia Polany i dolnej stacji kolejki linowej na Czantorię.
Jednak zanim dotrzemy do dworca kolejowego z czerwoną kropką, musimy przedrzeć się przez tłum turystów. Frekwencji nie ma co się dziwić, przecież to koniec gorącego długiego weekendu. Co to będzie na trasie na Równicę? Na pewno nie tylko my wpadliśmy na pomysł, by ją zdobyć – tak sobie myślałam. O słodka naiwności! Jednak trzymajmy się szlaku.
Jak to często na kolei bywa, mijamy szlaban przy torach kolejowych. Kolejny punkt charakterystyczny – most na Wiśle. W tym miejscu Królowa Rzek to jeszcze górska rzeczułka, spłycona tym bardziej, że trwa susza. Amatorów kąpieli jednak nie brakuje, nie ma to jak wiślany chłodek. Tutaj też rzesza ludzka się przerzedza. Spora część z tłumu przepadła wcześniej w punktach gastronomicznych, teraz w wiślanych nurtach.
Z ulicy Grażyńskiego wchodzimy w zamkniętą dla ruchu samochodowego ulicę Gościeradowiec (też byłabym rada takim gościom), która nazywa się tak, jak płynący w pobliżu potok, będący dopływem Wisły. Pilnując czerwonych znaków, zbaczamy nieco z trasy, by zobaczyć Źródło Żelaziste i dowiedzieć się nieco o początkach uzdrowiska w Ustroniu.
Jak głosi tablica informacyjna, Johan Kubisch, arcyksiążęcy zarządca ustrońskiej huty, podczas spaceru doliną potoku Gościeradowca natknął się na wypływającą z zawalonej sztolni wodę, która na swej drodze do potoku pozostawiała rdzawy osad. Kilka lat później wypływ ten otrzymał kamienną obudowę. Ta zachowana do dzisiaj pochodzi z 1932 r. i wykonana została według projektu cieszyńskiego architekta Alfreda Widermanna. W dolince wytyczona została ścieżka spacerowa do źródła, którą przechadzali się kuracjusze i miłośnicy piwa, gdyż po drugiej stronie potoku działał pawilon, w którym można było się napić pienistego trunku. Kto gardził piwem, mógł słuchać rad lekarza zdrojowego, który zalecał picie „wody żelazistej” przy chorobach anemicznych. Czyli na Głównym Szlaku Beskidzkim, jak znalazł.
Kierując się śladem czerwonej farby mijamy ostatnie domki Ustronia i wchodzimy na teren Parku Krajobrazowego Beskidu Śląskiego. Zapowiada się całkiem niewinnie, jednak podejście przez las wyciska pot. Równica jest niewiele niższa od Czantorii, a my musimy pokonać 400 m przewyższenia.
Przy naszej ścieżce znajduje się kamień ewangelików, miejsce niezwykle istotne dla protestantów, którzy w okresie kontrreformacji musieli odprawiać nabożeństwa w ukryciu. Na głazie znajduje się inskrypcja: „Zzuj obuwie twe, albowiem miejsce na którym stoisz ziemią świętą jest. Miejsce nabożeństw ewangelickich w larach 1654-1709”.
A przed nami po chwili otwierają się widoki na Ustroń. Widać m.in. znak rozpoznawczy – ustrońskie piramidy w dzielnicy Zawodzie, czyli zespół sanatoriów w budynkach o trójkątnym kształcie. Już za chwilę wyjdziemy na prostą, jednak jeszcze troszkę trzeba się mozolić. W trudach swych jesteśmy raczej odosobnieni – na czerwonym szlaku spotkaliśmy cztery osoby.
Wychodzimy na asfaltową szosę obok drewnianego budynku Gościńca Równica. To jednak nie koniec naszej wędrówki. By zdobyć Równicę, musimy na chwilę przerzucić się na żółty kolor (czerwony szlak na wierzchołek nie prowadzi). Mijamy Dwór Skibówki z dużym tarasem i rozległym widokiem. Do szczytu dzieli nas jeszcze 20 minutowy spacer. Osób na tym odcinku również niewiele, może dlatego, że na widoki ze szczytu nie ma co liczyć. Wierzchołek Równicy (884 m n.p.m.) porośnięty jest bowiem drzewami. Nam to jednak nie przeszkadza. Jeszcze tutaj nie byliśmy, więc cieszymy się podwójnie. Kilka fotek, chwila odpoczynku i schodzimy w dół. Podziwiać można szeroką panoramę Beskidu Śląskiego. To, co czeka mnie jutro, mamy jak na dłoni: Czantoria Wielka, Soszów i Stożek kuszą swoim widokiem.
Równica swoją nazwę zawdzięcza równemu, niemal płaskiemu grzbietowi. Ten „równy” odcinek ciągnie się blisko przez kilometr. Usadowiło się na nim kilka restauracji (w przeciwieństwie do szczytu są oblegane), mieści się tu spory parking, park rozrywki z całorocznym torem saneczkowym. Nie skusiliśmy się ani na saneczki, ani na schabowego, jedynie na pieczątkę w Gościńcu Równica. Tam też chwilę pokontemplowałam tablicę informacyjną Głównego Szlaku Beskidzkiego, która przypomniała, ile trzeba jeszcze przejść. Choć może lepiej się nad tym nie zastanawiać? Różnie źródła podają. Długość GSB waha się od 498 do 519 kilometrów.
Teraz kierujemy się w dół asfaltową szosą. Okazuje się, że to popularna alternatywa dla tych, którzy nie lubią chodzić. Wijąca się serpentyną jezdnia łączy Równicę z Ustroniem. Dlatego ten odcinek trasy nie należy do najprzyjemniejszych, trzeba uważać na zmotoryzowanych.
Na szczęście czerwony szlak nie prowadzi cały czas asfaltem. Porzucamy go na rzecz ścieżki, która przetnie jezdnię w kilku miejscach. Gdy dotrzemy do brukowanej ulicy Turystycznej i potoku Jaszowiec, to znak, że jesteśmy już blisko celu. Jeszcze tylko kładka nad Wisłą (obowiązkowe zdjęcia), przejście Papiernią do głównej trasy biegnącej przez Ustroń, czyli drogi wojewódzkiej (ul. Katowickiej). Na drugą stronę dostajemy się przejściem podziemnym.
Za budynkami dolnej stacji kolejki na Czantorię, na skraju parkingu znajduje się dróżka na najwyższe wzniesienie w okolicy Ustronia. To punkt startowy na jutro. A przed nami jeszcze 4 kilometrowy marsz przez miasto, by dotrzeć do Villi „Kolor”, w której nocujemy.
Ustroń PKP-Gościniec Równica – 1 h 40 min.,
Gościniec Równica-Równica – 20 min.,
Równica-Gościniec Równica – 15 min.,
Gościniec Równica-Ustroń Polana – 1 h 20 min.