Żleb z latającym termosem

Rzecz o latających termosach, intrygujących integracyjnych wycieczkach, łańcuchu ludzi do łańcuchów oraz o tym, że małe jest piękne – mała frekwencja, małe co nieco, no i oczywiście Mało…łączniak.

Powrót na ten sam szlak po 10 latach. Choć stwierdzenie „ten sam” jest nie do końca prawdziwe. Wiele się na nim zmieniło, przede wszystkim frekwencja. Trudno jednak się dziwić, że trasa na Małołączniak cieszy się takim wzięciem. Widoki z tego szczytu są przepiękne. To też mój ulubiony szlak na Czerwone Wierchy.  

Wszystko w życiu się zmienia, więc parytet wkracza również do zakopiańskich busów. Pierwszy raz do miejsca przeznaczenia wiozła nas busem kobieta, a z zakopiańskiej komunikacji zbiorowej korzystamy przecież od kilkunastu lat. Choć pora wczesna, to do busa szybko uzbierał się komplet chętnych pasażerów. Już to powinno nam dać do myślenia, co do luzu jaki będzie panował na szlakach.

Wysiadamy na Groniku. Musimy się trochę cofnąć do wejścia do Doliny Małej Łąki.

Pierwszy odcinek szlaku wiedzie nas szeroką drogą wzdłuż Małołąckiego Potoku. Mijamy porośnięte świerkiem stoki Pieronki (po lewej) i Hrubego Regla (po prawej). Po 25 minutach marszu dochodzimy do rozdroża. To Szatra, leśna kotlinka w dolnej części Doliny Małej Łąki. Dawniej stał na niej szałas, stąd nazwa. Kotlinka leży u stóp Gmińskiej Turni (Rapasiowej Turni).

Odbijamy od utwardzonej drogi w prawo i po półgodzinnym wytrwałym podejściu, prowadzeni przez niebieskie znaki, wychodzimy na Miętusią Polanę, zajmującą szerokie siodło Przysłopu Miętusiego (1198 m n.p.m.). Byliśmy tu zaledwie pięć dni temu i już wielka zmiana. Choć nie wybiła jeszcze 9.00, miejsce ma spore obłożenie. Do zdjęć przy szlakowskazie pozuje integracyjna wycieczka, która w dalszą drogę stratuje razem z nami. Przeczekać? Zaryzykujmy. Może padną po drodze? Nic  z tych rzeczy. Ale o tym za chwilę.

Od Przysłopu Miętusiego ścieżka prowadzi przez las trawersując zbocza Skoruśniaka. W tych okolicach wydobywana była ruda żelaza (kopalnia Miętusie Banie), dlatego ścieżka, którą podążamy dawniej nazywana była Hawiarską Drogą, czyli górniczą. Początkowo idziemy niemal płasko ponad Wielką Miętusią Równią, lecz po około 20 minutach szlak zaczyna się zdecydowanie wznosić. Przed nami kocioł Wielkiej Świstówki, leżący na końcu doliny u samego podnóża wapiennych urwisk. Las poniżej szlaku to tzw. Wantule. Zalegają tam ogromne bloki wapienia (podobno topniejący lodowiec maczał w tym swój jęzor). Porasta je objęty ścisłą ochroną stary bór świerkowy. .   

Założenie, że tłocząca się między nami wycieczka piła pół nocy i wyzionie ducha, okazuje się błędne. Co chwila ktoś nas wyprzedza. Jak to możliwe? Chyba to ekipa instruktorów z siłowni. Czując co chwilę niecierpliwy oddech na plecach, zwalniamy. Może nas wszyscy wyprzedzą? I ta strategia poniosła fiasko, bo klinujemy się jednak w grupie najmniej fitness cyborgowej.   

Teraz ścieżka przechodzi przez trawiastą rówień Kobylarza. Według opowiadań miejscowej ludności, dawniej wypasano tutaj kobyły. Obchodzimy Kobylarzową Turnię i poprzez kosówki wchodzimy do piarżystego Kobylarzowego Żlebu. Podejście żlebem trwa niecałą godzinę. Idziemy po skalnych stopniach i blokach. Jesteśmy po północnej stronie, więc po porannej rosie kamienie są wciąż śliskie. Podejście jest już zdecydowanie bardziej strome. Tak strome, że z wrażenia jednej z uczestniczek wycieczki wypada termos. Odbywa lot i ląduje pięć metrów niżej. Właścicielka trzymająca się ze wszystkich sił kamieni, nie ma siły po niego zejść.  

Najbardziej emocjonującym momentem w podejściu Kobylarzowym Żlebem jest 12-metrowy próg ubezpieczony łańcuchami. Zrobił się w tym miejscu maleńki korek, jednak to nic w porównaniu z tym, co zobaczymy już wkrótce przy Giewoncie. Łańcuchy udaje się nam pokonać bez problemu.

Nasz szlak wychodzi na łączkę, od której już do końca wędrówki podziwiać będzie można niezwykłe widoki (w tym przebieg szlaku na Giewont z kolorowym ogonkiem chętnych do wejścia). Robimy w tym miejscu odpoczynek. Po popasie (nie ma to jak małe co nieco), idziemy otwartym lekko wypukłym grzbietem, w sąsiedztwie urwisk Wielkiej Turni. Czeka nas mozolne podejście Czerwonym Grzbietem w kierunku szczytu, który wydaje się w ogóle nie przybliżać.

Małołączniak (2096 m n.p.m.) należy do masywu Czerwonych Wierchów. Roztacza się z niego jedna z najpiękniejszych, moim zdaniem, panoram, od której nie sposób oderwać oczy. Najciekawiej przedstawia się widok w kierunku Tatr Wysokich. Ponad szeroką Doliną Cichą widzimy Świnicę, ponad granią Koziego Wierchu wystaje masyw Lodowego Szczytu. Dalej prezentują się Rysy i Mięguszowieckie Szczyty, Koprowy, Grań Hrubego, a łańcuszek zamyka Krywań (jedna z nielicznych gór, którą rozpoznaję od razu).

Ludzi na szczycie sporo, jednak to nic dziwnego. To weekend, na który synoptycy zapowiadali rewelacyjną pogodę. To jednak nic, w porównaniu z tym, co dzieje się w tej chwili na Giewoncie. Ogonek chętnych sięga Wyżniej Kondrackiej Przełęczy.

Schodzimy w kierunku Kopy Kondrackiej przez Małołącką Przełęcz. Na Kopie Kondrackiej (2005 m n.p.m.) nie zatrzymujemy się dłużej. Ludzi sporo. Część z nich zaskoczona, że szlak wiodący Czerwonymi Wierchami to kilka mozolnych podejść i zejść. Robimy tylko zdjęcie i w drogę.

Schodzimy Długim Żlebem 20 zakosami, jeśli wierzyć rachunkom, a później Doliną Kondratową. Upał daje się we znaki. Część osób nie przewidziała, że w remontowanym schronisku na Hali Kondratowej niczego nie kupi. Oni dopiero idą na Czerwone Wierchy, my już wracamy z wycieczki. Jeszcze tylko godzina i meldujemy się w Kuźnicach.  

Gajówka Mała Łąka-Szatra – 25 min.,

rozdroże Szatra-Przysłop Miętusi – 30 min.,

Przysłop Miętusi-Kobylarz – 1 h 40 min.

Kobylarz-Małołączniak – 1 h 10 min.,

Małołączniak-Kopa Kondracka – 30 min.,

Kopa Kondracka-Przełęcz pod Kondracką Kopą – 15 min.,

Przełęcz pod Kondracką Kopą-Kondratowa Polana – 50 min.,

Kondratowa Polana-Kuźnice – 1 h.