Łopiennik i plamiste jaszczury

Miejsce mało znane i w związku z tym rzadko odwiedzane przez turystów. Magia, cisza i spokój na szlaku. Za jedyne towarzyszki podróży mieliśmy salamandry. Łopiennik jest najwyższym szczytem rozległego pasma o tej samej nazwie i dlatego znalazł się na liście Diademu Gór Polski. Osiąga chwalebną wysokość 1069 metrów n.p.m.

Wejść na Łopiennik można na kilka sposobów. My, ze względów logistycznych i pogodowych (lało jak w piosence „Deszcz w Cisnej”), wybraliśmy najkrótszą z możliwych dróg – szlakiem czarnym z Dołżycy koło Cisnej (więc już wiadomo dlaczego padało). To był nasz pierwszy dzień pobytu w Bieszczadach, zatem dla bezpieczeństwa kolan nasze ambicje nie były zbyt wygórowane. Ot, wejść i zejść.  

Do Dołżycy dojechaliśmy z Wetliny, gdzie stacjonowaliśmy. Auto, dzięki uprzejmości wyrozumiałego pana, zostawiliśmy na parkingu przy miejscowej Karczmie Skup runa leśnego. Kawałek musieliśmy dojść asfaltem (mija się przystanek PKS, mostek nad Solinką). Trasa na Łopiennik rozpoczyna się naprzeciwko ośrodka Cień PRL-u. Tabliczka informujący o tym, w którym miejscu należy wejść na szlak jest dobrze widoczne. Nie przeoczy jej nawet taki ślepiec jak ja. Idąc asfaltem w stronę Cisnej rozglądać się trzeba po prawej stronie.  

Początkowo idziemy niewielkim parowem. Z lewej strony mijamy nieistniejący już cmentarz oraz miejsce po dawnej cerkwi pod wezwaniem św. Mikołaja, zniszczonej podczas akcji Wisła w 1947 roku. Teraz stoi tu krzyż. Mijamy łąkę i wchodzimy w las. Za plecami widoki na osnutą mgłami Dołżycę. Wchodzimy w las. Padać zaczyna coraz śmielej, ale dzięki temu wychodzą na ścieżkę ośmielone wilgocią salamandry. Ten uznawany za najładniejszego polskiego płaza ogoniasty stwór lubi wilgotne lasy, bliskość wody i nie znosi upałów.

Nasza ścieżka wiedzie początkowo łagodnie, potem, coraz bardziej stromo. Trawersujemy wzniesienie okrzyknięte Berdem, a po trochę męczącym podejściu osiągamy Horodek (889 m n.p.m.). Dawniej znajdowała się tutaj strażnica wojskowa, w której później urządzono schronisko. Podpalony budynek spłonął doszczętnie w 1977. Jego ślady, w postaci fragmentów podmurówek, wciąż można podobno odnaleźć. Jednak my się o to nie pokusiliśmy. Chaszcze były po szyje, mokro (bo to wiadomo deszcz w Cisnej, a właściwie w okolicach), więc trzymamy się szlaku.

Pozostało nam jeszcze 200 metrów przewyższenia i pół godziny marszu. Nie jest już tak stromo. Teren stopniowo się wypłaszcza. Nasz szlak wychodzi na obszerną polanę podszczytową, a po 5 minutach osiągamy Łopiennik.

Na szczycie znajduje się tablica pamięci Wincentego Pola, poety i geografa. Zawiera cytat Zygmunta Kaczkowskiego, który opisuje wyprawę na Łopiennik w sierpniu 1833 roku, w której uczestniczył Pol. Na polance znajduje się szlakowskaz, ławka i miejsce po ognisku – znak, że jednak ktoś tu zagląda. Choć my tego dnia nie spotkaliśmy nikogo. Na rozległe panoramy nie ma co liczyć. Fragment widoczku jedynie w kierunku południowym.  

Do Dołżycy wracamy tą samą trasą. Nie spieszymy się, mamy przecież cały dzień dla siebie. A idąc w dół, trzeba uważać, by nie zjechać na błocie po czterech literach.  Kije przy zejściu, jak znalazł.

Dołżyca-Łopiennik – 1 h 30 min.,

Łopiennik-Dołżyca – 1 h 10 min.  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *