Rzecz o zaklinaniu pogody przez domorosłą czarownicę, łamaniu zakazów, kontroli leśnika w latającym aucie oraz o wysypie samotnych ojców na Ślęży.
Góra piękna, tajemnicza, legendarna i magiczna. Na zupełnie płaskim terenie stanowiącym część Niziny Śląskiej, w niewielkiej odległości od Wrocławia (cóż to jest 35 kilometrów?) wznosi się majestatyczny Masyw Ślęży. Górę widać już z daleka. Z zupełnie płaskiego terenu wyrasta niczym wielki kopiec usypany przez tajemnicze siły. Darzę ją szczególnym uczuciem i sentymentem. Właśnie od niej kilka lat temu rozpoczęliśmy kolekcjonowanie szczytów Korony Gór Polski i Diademu Polskich Gór. Teraz wróciliśmy do korzeni.
Ślężę zdobyć można na kilka sposobów, dzięki czemu nigdy się nie znudzi. Za najciekawsze i najbardziej wymagające wejście na szczyt uznawane jest to wiodące szlakiem niebieskim, prowadzącym z Przełęczy Tąpadła przez Olbrzymki i Skalną Perć. Co do ostatniej z wymienionych nazw. Sporo w tym określeniu przesady, ale łapki momentami się przydadzą.
Startujemy z wysokości 384 metrów. Nasza trasa na szlakowskazie określona została jako dość trudna. Zaczynamy na parkingu na Przełęczy Tąpadła (nikt nas nie skasował za postój). Nasza droga znakowana niebiesko pokrywa się początkowo ze szlakiem żółtym, aby po około 400 metrach, na drugim rozwidleniu, odbić w lewo. Następnie ponad kilometr idziemy szeroką i płaską aleją, prowadzącą wokół szczytu od zachodniej strony. Jesteśmy na wysokości 400-415 metrów. Piękne klimaty, wczesnowiosenna zieleń bukowego lasu, spokój, cisza, turystów brak. Mimo pesymistycznych prognoz, pogoda jest wymarzona: słonecznie i ciepło.
Po przejściu 1500 metrów szlak nagle skręca w prawo i zaczynają się skały. Podejście jest dosyć strome (w porównaniu z terenem, który do tej pory przemierzyliśmy) i kończy się przy skale zwanej Kazalnica. Można na niej znaleźć wykuty ukośny znak pochodzący jeszcze z czasów pogańskich.
Po minięciu Kazalnicy powtórka z rozrywki. Znów idziemy prawie kilometr po płaskiej drodze. Jak informują przewodniki, zwie się ona Drogą Piotra Włosta, średniowiecznego możnowładcy, właściciela Ślęży i wiosek leżących w okolicach góry. To właśnie on osadził na szczycie augustianów, których sprowadził z Francji.
Jednym z najciekawszych miejsc na szlaku są: Ścieżka pod skałami, Olbrzymki i Skalna Perć. Robi się dziko, skaliście i nieco trudniej. Momentami przy wchodzeniu pomocne będą ręce. Szlak malowniczo wije się przez skalne wychodnie i rumowiska.
Po pokonaniu najtrudniejszej części wyprawy docieramy do punku widokowego. Ślęża wydaje się z niego tak odległa. Jednak to tylko złudzenie. Jesteśmy w sumie na finiszu.
Końcówka szlaku to niezbyt wymagający spacer przez las z niewielkim podejściem, a ostatni etap to kamienne schody, które kończą się u stóp wieży widokowej. Mierząca 12 metrów budowla powstała tuż przed wojną, ma trzy kondygnacje, a stoi na krańcu szczytowym Zbójnickich Skał. Widoki są rozległe. Przy dobrej widoczności dostrzec można Wrocław, Karkonosze, Góry Sowie, Zalew Mietkowski, a nawet masyw Śnieżnika. Wstęp na wieżę jest bezpłatny.
A z wieży już tylko skok na szczyt. Ślęża, najwyższa w masywie, mierzy 718 m n.p.m. Samotna, wyniosła, od wieków uchodziła za siedlisko mocy. W czasach pogańskich, razem z pobliskimi Wieżycą i Radunią, pełniła funkcje kultowe. Szczyty otoczone były kamiennymi wałami kultowymi. Nazwa Ślęży pochodzi od prastarego słowa ślęg, oznaczającego miejsce wilgotne i zamglone.
Na rozległym szczycie znajduje się kościół pod wezwaniem NMP (świątynie bardzo często budowano w miejscach kultu pogańskiego), Dom Turysty, stacja nadawcza, krzyż milenijny oraz granitowa rzeźba kultowa „Niedźwiedź”.
Przy Domu Turysty spotkaliśmy pierwszego z serii samotnych ojców, który swoje wejście z córką w nosidełku uwieczniał na licznych fotografiach (mieliśmy w tym swój udział).
To jednak nie koniec ojcowskich widzeń. W drodze powrotnej, natknęliśmy się na mężczyznę pchającego podwójny wózek dziecięcy. Wyczyn był tym większy, że rodzic ciągnął za sobą jeszcze trzecią latorośl.
Na przełęcz wracaliśmy najłatwiejszym spacerowym szlakiem (oznaczonym żółtą farbą).
Zamarzyło nam się zdobycie Raduni, drugiej co do wielkości góry w Masywie Ślęży. Jej wysokość to 573 m n.p.m. Z ciekawostek wyczytanych w przewodnikach: gdy na Ślęży panował kult solarny, Radunia należała do Księżyca.
Szlak wiodący „na Radunię” jest łatwy i mało wymagający, tym bardziej że… omija wierzchołek. Dlaczego? Założono tam rezerwat roślin chronionych. Więc z jednej strony trasa nie jest wymagająca, a z drugiej jest, bo… wymaga silnej woli, by nie łamać przepisów. Szczyt jest patrolowany przez służby leśne, na które natknęliśmy się po drodze.
Takie trasy (łącznie z wjechaniem na szczyt Raduni) pokonać może jedynie leśny… fiat cinquecento. Kolor auta czerwony. I to był jedyny obiekt (z leśnikiem w środku), który napotkaliśmy w okolicy. Trasa wymarzona dla samotników. Ani żywego ducha. Tylko my, las, spokój, cisza i podgórskie piękno. Można tak łazić bez końca.
Zrobienie pętelki szlakiem niebieskim (Rezerwat Góra Radunia), a potem zielonym (Rezerwat Łąka Sulistrowicka) zajmie trzy godziny. A wybrać się tam naprawdę warto. Widoki na Ślężę przednie!
Na koniec coś o czarach. W momencie zamykania drzwi auta, lunęło. Ma się tę magiczną moc!